25 marca 2024

[KSIĄŻKA] "KRÓL" SZCZEPAN TWARDOCH

– Ależ pani Ryfko, jakiej kurwie proponuje się dwa tysiące złotych? – zaryzykował.

– Drogiej – powiedziała lodowato.

Król Szczepan Twardoch

Już od pierwszych stron wiedziałam, że to nie będzie dla mnie łatwa lektura. I tak podchodziłam do tej lektury nieco sceptycznie – gdy byłam na studiach, było organizowane spotkanie dotyczące jego twórczości i wtedy usłyszałam o nim pierwsze niepochlebne opinie. Pod ich wpływem zrezygnowałam z przeczytania książki i uczestnictwa w spotkaniu. Jednak o Szczepanie Twardochu nie przestało być głośno i wreszcie znalazłam odwagę, by poznać jego twórczość. Padło na Króla, ale szczerze mówiąc – nie wiem dlaczego. Może sugerowałam się opisem? Może tym, że powstał serial? Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło do tej lektury, którą jestem szczerze rozczarowana.

Ciężko było w ogóle zacząć Króla, ponieważ zderzyłam się z przytłaczająco długim opisem pojedynku bokserskiego, który po prostu mnie znudził. Może byłoby inaczej, gdyby narrator był wszechwiedzący, ale tym razem mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową a opowieść snuje emerytowany żołnierz Mosze Inbar, w młodości lepiej znany jako Mojżesz Bernsztajn. Tym, co w jego narracji przeszkadza, to ślepe zapatrzenie w Jakuba Szapirę, świetnego boksera żydowskiego pochodzenia. Powiedziałabym, że celem tej książki jest po prostu wychwalenie wniebogłosy Szapiry… Jednak według informacji na okładce miała to być ekscytująca historia o latach 30. osadzona w pełnej konfliktów Warszawie. Zgodzę się z tym, ponieważ większość akcji dotyczy katowania lub mordowania.

Sama historia ma w sobie mało z tego, co pojawiło się na okładce. Przepełniona była przede wszystkim alkoholem, seksem i przemocą. Bohaterowie bili się, torturowali, zabijali. Autor jakby całkiem zapomniałam, że obiecywał pełną emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Nie uświadczyłam tu pasjonujących realiów Warszawy lat 30. XX wieku ani ciekawego i wolnego od mitologizowania portretu żydowskiego bohatera. Z fabuły zapamiętałam jedynie krew, rzekę i kaszalota (który to w ogóle do mnie nie przemówił, może dlatego, że nie znam poprzednich dzieł autora).

W Królu spotykamy się z dwoma głównymi bohaterami – Moszem Inbarem i Jakubem Szapirą. Obaj niemiłosiernie mnie irytowali i dlatego ciężko było mi przebrnąć przez lekturę. Nie było w niej żadnej postaci, którą bym polubiła, o której losach czytałabym z wypiekami na twarzy. Większość bohaterów została zepchnięta na margines i poświęcono im niewiele czasu. Niektórzy pojawiali się tylko po to, aby zaraz zginąć. Warto przeanalizować obie postacie i ich działania.

Zacznę od Moszego Inbara, ponieważ jest najbardziej nielogiczną postacią w Królu. Jego historia zaczyna się, gdy w wieku siedemnastu lat jego ojciec zostaje brutalnie zamordowany przez Jakuba Szapirę na zlecenie Kuma Kaplicy. Chłopak jest świadkiem, jak Szapira wyprowadza z mieszkania jego ojca i jest świadom, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Ten dzień wpływa na całą rodzinę Bernsztajna. Matka popada w rozpacz, nie jest w stanie opiekować się synami, a Mojżesz… Mojżesz pcha się wprost w łapy Jakuba Szapiry. Co więcej – zostaje jego ulubieńcem! Wpatrzony jest w mordercę ojca jak w obrazek i podąża za nim krok w krok, wykonuje jego polecenia, powiedziałabym, że nawet się zaprzyjaźnia. Siedemnastoletni, prawie dorosły chłopak zachowuje się jak osoba niespełna rozumu. W ogóle nie jestem w stanie tego pojąć. Jeszcze ich relacja jest opisana w taki sposób, jakby Szapiro uratował Mojżeszowi życie.

Drugą postacią, o której muszę napisać, jest właśnie Jakub Szapiro. Niesamowity, najsilniejszy, najbogatszy i najstraszniejszy Żyd w Warszawie. Nie ma sobie równych nawet wśród Polaków. To właśnie on, jak gdyby nigdy nic brutalnie morduje ojca Mojżesza, a potem jego syna przygarnia pod swoje skrzydła. Traktuje chłopaka jak własnego syna, zabiera go ze sobą wszędzie, pozwala mu patrzeć na ogrom cierpienia dookoła niego. Można odnieść wrażenie, że wręcz żałuje tego, co zrobił, chociaż wykonywał rozkazy Kumy Kaplicy. Rzadko podejmuje samodzielne decyzje, głównie wykonuje rozkazy Kaplicy, jest jego marionetką.

Nie chcę spoilerować, ale podczas lektury bardzo szybko można zorientować się, że to wszystko nie ma sensu i w połowie już niemal całkowicie traci się ochotę na czytanie. Zakończenie wiele wyjaśnia i rzuca trochę lepsze światło na historię, chociaż wciąż nie rekompensuje bólu, jakiego doświadczyłam podczas czytania poprzednich czterystu stron. Nie rozumiem też sensu kontynuacji tej powieści…

2 komentarze:

  1. Nienawidzę, po prostu nie zdzierżę książek, które nie mają logicznego sensu. Syn, który podąża za mordercą swojego ojca to dla mnie jakiś absurd... gdybym ja była na miejscu tego chłopaka, nie potrafiłabym mu nawet spojrzeć w oczy, a ten się nim inspiruje? Kto normalny tak robi?... Zapytałabym autora co miał na myśli, bo przecież jaki myślący człowiek tak postępuje? Mi się to w głowie nie mieści XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to zdecydowanie było absurdalne. I tak naprawdę Twardoch wyjaśnia to na końcu, ale musiałam przebrnąć przed 400 stron "głupoty". Nie wiem, czego oczekiwał autor, mnie nie zjednał.

    OdpowiedzUsuń