27 marca 2024

[DRAMA] "WEDDING PLAN" NE NETI SUWANIJNDA

Proszę. Niech zjawi się w jego życiu ktoś, kto go uleczy. Ktokolwiek to nie będzie. Uszanuję jego decyzję.

matka Loma, Wedding Plan

Nie będę ukrywać, że obejrzałam Wedding Plan przede wszystkim (albo i wyłącznie) dlatego, że w tej serii pojawiają się moi ukochani bohaterowie – Prapai i Sky. Scena, w której występują, jest najlepsza, zdecydowanie! Chciałabym, żeby powstała o nich kolejna seria… Myślałam, że w tej dramie zostanie im poświęcone więcej czasu antenowego, więc zdążyłam już na wstępie się rozczarować, jednak nie zaniechałam oglądania dalej. I bardzo dobrze! Seria okazała się przyjemna, ale nie najlżejsza, ponieważ porusza kilka współczesnych problemów.

Ta historia wyróżnia się od innych tym, że główni bohaterowie poznają się… podczas organizacji ślubu jednego z nich. Sailom, młody, przystojny i bogaty biznesmen pojawia się ze swoją narzeczoną Yiwą w firmie zajmującej się organizacją ślubów. Jednym z pracowników jest Namnuea, profesjonalista, który uwielbia swoją pracę. Wydawać by się mogło, że przecież nic z tego nie wyniknie, bo jak, pan młody i jego wedding planner? Ale co w sytuacji, kiedy cały ślub jest jedynie farsą? Nuea i Lom ze względu na współpracę spędzają ze sobą coraz więcej czasu, jednak Nuea wcale nie jest z tego zadowolony – Lom go pociąga. Wedding planner zmuszony jest wytrwać i przygotować przepiękny ślub dla mężczyzny, który staje się mu niebezpiecznie bliższy.

Na początku wcale nie byłam zainteresowana fabułą. Może w małym stopniu. Chciałam jednak bardzo zobaczyć, co u moich ulubionych postaci, i z czasem wciągnęłam się w fabułę tej dramy. Historia jest ciekawa, ale mam wrażenie, że nie do końca przez odbiorców zrozumiała. Sailom i Yiwa planują ślub, chociaż wcale się nie kochają, a jak się wkrótce okazuje, nie interesuje ich płeć przeciwna. Yiwa ma dziewczynę, natomiast Lom zakochał się od pierwszego wejrzenia w Nuei i postanawia go zdobyć. Nie jest to łatwe zadanie, jednak razem z narzeczoną podejmują decyzję, żeby zorganizować ślub właśnie w firmie, w której pracuje Namnuea. Dzięki temu Sailom będzie mógł nawiązać kontakt z mężczyzną. Przeczytałam wiele komentarzy o tym, że Sailom okrutnie krzywdzi Namnueę, nie mówiąc mu prawdy. Rzeczywiście dawał mu sprzeczne sygnały. Z jednej strony informował: Biorę ślub, kocham Yiwę, a z drugiej niebezpiecznie skracał dystans między nim a Nueą. Zgadzam się, że takie zachowanie nie było w porządku, ale naprawdę jestem w stanie zrozumieć mężczyznę.

Tutaj warto wyjaśnić, że Lom wcale nie bawi się Nueą i wielokrotnie bywa w stosunku do niego szczery. Tak naprawdę problem tkwi w konserwatywnym środowisku i matkach młodej pary. Obie kobiety są po prostu toksyczne, od najmłodszych lat ich dzieci musiały ukrywać swoje prawdziwe uczucia. Zarówno Yiwa, jak i Lom nie chcą przekreślać relacji z rodziną, a że ślub może dać im odrobinę wolności – decydują się na niego. Jednak o ile Yiwa jest ze swoją prawdziwa miłością od dłuższego czasu i może jej powiedzieć wszystko, o tyle Lom nie może być pewien, czy jego tajemnica będzie bezpieczna. Zachowuje się jak dupek, to trzeba przyznać i nie dziwię się, że Nuea mimo szczerego zainteresowania ze strony mężczyzny, ucieka od niego. Bardzo współczułam Namnuei, który z całych sił starał się nie angażować w to uczucie, zachować pozory i doprowadzić do szczęśliwego zakończenia przygotowań do ślubu.

Uważam, że tematyka wbrew pozorom nie była łatwa, a sytuacja, w jakiej znaleźli się bohaterowie, nie była przyjemna dla nikogo. Tutaj każdy cierpi. Yiwa i jej ukochana, bo muszą się ukrywać, Lom, ponieważ poświęca się do przyszłej żony i jednocześnie nosi wielkie brzemię tajemnicy, a także Nuea, który stara się powstrzymać swoje uczucia. Tak naprawdę nie irytował mnie żaden bohater (może z wyjątkiem matki Yiwy) i uważam, że aktorzy super odegrali swoje role. Może nie są profesjonalistami, ale odczuwałam ich emocje. Swoją drogą bardzo polubiłam Yiwę i Marine, jej dziewczynę. Ich relacja była taka… urocza, delikatna, w pewnym sensie dojrzała. Lubiłam oglądać sceny z nimi, a "Aya" Orapan Phongmaykin (wcielająca się w Yiwę) ma taki piękny uśmiech i w ogóle radosną twarz, że cieszyłam się, gdy tylko ją widziałam. Też jeśli chodzi o jej relacje z Lomem, to jest to świetna relacja! Są wspierającymi się przyjaciółmi, starają się pomóc na tyle, na ile mogą, a czasami też zmuszą do działania. Naprawdę o siebie dbali.

Na koniec chciałabym powiedzieć, że drama porusza naprawdę ważny temat i chociaż bardzo wczuwamy się w rolę oszukiwanego Nuei, to powinniśmy też zrozumieć działania Loma i nie przekreślać go na wstępie. W jego zachowaniu widać, że nie chce ranić Nuei, ale jest bardzo rozdarty i on też potrzebuje wsparcia. W pierwszym odcinku jest taki ładny dialog:

Ostatecznie udało im się być razem.

– Fakt, sama nie wierzę, że to się dzieje.

– To dlatego, że rodziny ich naprawdę wspierają.

 

PS "Pak" Naphat Leelahatorn, grający Nueę, ma taki… dziwny, trochę denerwujący (przynajmniej mnie) głos, że myślałam, że tylko przez to porzucę dramę. Z czasem się przyzwyczaiłam, więc gdybyście mieli podobne odczucia – nie rezygnujcie!

Aha! I najlepiej najpierw obejrzyjcie Love in the Air, aby nie zaspoilerować sobie zakończenia :).

25 marca 2024

[KSIĄŻKA] "KRÓL" SZCZEPAN TWARDOCH

– Ależ pani Ryfko, jakiej kurwie proponuje się dwa tysiące złotych? – zaryzykował.

– Drogiej – powiedziała lodowato.

Król Szczepan Twardoch

Już od pierwszych stron wiedziałam, że to nie będzie dla mnie łatwa lektura. I tak podchodziłam do tej lektury nieco sceptycznie – gdy byłam na studiach, było organizowane spotkanie dotyczące jego twórczości i wtedy usłyszałam o nim pierwsze niepochlebne opinie. Pod ich wpływem zrezygnowałam z przeczytania książki i uczestnictwa w spotkaniu. Jednak o Szczepanie Twardochu nie przestało być głośno i wreszcie znalazłam odwagę, by poznać jego twórczość. Padło na Króla, ale szczerze mówiąc – nie wiem dlaczego. Może sugerowałam się opisem? Może tym, że powstał serial? Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło do tej lektury, którą jestem szczerze rozczarowana.

Ciężko było w ogóle zacząć Króla, ponieważ zderzyłam się z przytłaczająco długim opisem pojedynku bokserskiego, który po prostu mnie znudził. Może byłoby inaczej, gdyby narrator był wszechwiedzący, ale tym razem mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową a opowieść snuje emerytowany żołnierz Mosze Inbar, w młodości lepiej znany jako Mojżesz Bernsztajn. Tym, co w jego narracji przeszkadza, to ślepe zapatrzenie w Jakuba Szapirę, świetnego boksera żydowskiego pochodzenia. Powiedziałabym, że celem tej książki jest po prostu wychwalenie wniebogłosy Szapiry… Jednak według informacji na okładce miała to być ekscytująca historia o latach 30. osadzona w pełnej konfliktów Warszawie. Zgodzę się z tym, ponieważ większość akcji dotyczy katowania lub mordowania.

Sama historia ma w sobie mało z tego, co pojawiło się na okładce. Przepełniona była przede wszystkim alkoholem, seksem i przemocą. Bohaterowie bili się, torturowali, zabijali. Autor jakby całkiem zapomniałam, że obiecywał pełną emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Nie uświadczyłam tu pasjonujących realiów Warszawy lat 30. XX wieku ani ciekawego i wolnego od mitologizowania portretu żydowskiego bohatera. Z fabuły zapamiętałam jedynie krew, rzekę i kaszalota (który to w ogóle do mnie nie przemówił, może dlatego, że nie znam poprzednich dzieł autora).

W Królu spotykamy się z dwoma głównymi bohaterami – Moszem Inbarem i Jakubem Szapirą. Obaj niemiłosiernie mnie irytowali i dlatego ciężko było mi przebrnąć przez lekturę. Nie było w niej żadnej postaci, którą bym polubiła, o której losach czytałabym z wypiekami na twarzy. Większość bohaterów została zepchnięta na margines i poświęcono im niewiele czasu. Niektórzy pojawiali się tylko po to, aby zaraz zginąć. Warto przeanalizować obie postacie i ich działania.

Zacznę od Moszego Inbara, ponieważ jest najbardziej nielogiczną postacią w Królu. Jego historia zaczyna się, gdy w wieku siedemnastu lat jego ojciec zostaje brutalnie zamordowany przez Jakuba Szapirę na zlecenie Kuma Kaplicy. Chłopak jest świadkiem, jak Szapira wyprowadza z mieszkania jego ojca i jest świadom, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Ten dzień wpływa na całą rodzinę Bernsztajna. Matka popada w rozpacz, nie jest w stanie opiekować się synami, a Mojżesz… Mojżesz pcha się wprost w łapy Jakuba Szapiry. Co więcej – zostaje jego ulubieńcem! Wpatrzony jest w mordercę ojca jak w obrazek i podąża za nim krok w krok, wykonuje jego polecenia, powiedziałabym, że nawet się zaprzyjaźnia. Siedemnastoletni, prawie dorosły chłopak zachowuje się jak osoba niespełna rozumu. W ogóle nie jestem w stanie tego pojąć. Jeszcze ich relacja jest opisana w taki sposób, jakby Szapiro uratował Mojżeszowi życie.

Drugą postacią, o której muszę napisać, jest właśnie Jakub Szapiro. Niesamowity, najsilniejszy, najbogatszy i najstraszniejszy Żyd w Warszawie. Nie ma sobie równych nawet wśród Polaków. To właśnie on, jak gdyby nigdy nic brutalnie morduje ojca Mojżesza, a potem jego syna przygarnia pod swoje skrzydła. Traktuje chłopaka jak własnego syna, zabiera go ze sobą wszędzie, pozwala mu patrzeć na ogrom cierpienia dookoła niego. Można odnieść wrażenie, że wręcz żałuje tego, co zrobił, chociaż wykonywał rozkazy Kumy Kaplicy. Rzadko podejmuje samodzielne decyzje, głównie wykonuje rozkazy Kaplicy, jest jego marionetką.

Nie chcę spoilerować, ale podczas lektury bardzo szybko można zorientować się, że to wszystko nie ma sensu i w połowie już niemal całkowicie traci się ochotę na czytanie. Zakończenie wiele wyjaśnia i rzuca trochę lepsze światło na historię, chociaż wciąż nie rekompensuje bólu, jakiego doświadczyłam podczas czytania poprzednich czterystu stron. Nie rozumiem też sensu kontynuacji tej powieści…

1 marca 2024

[DRAMA] "HE'S INTO HER" CHAD VIDANES

Chcę kogoś, kto zostanie ze mną bez względu na to, jakie to trudne.

Maxpein, He’s Into Her

To moja pierwsza filipińska drama, którą obejrzałam w całości. Pamiętam, że kiedyś wpadłam na inny film z Filipin, jednak nie mogłam się przekonać do pomieszanych języków wypowiedzi bohaterów i ją porzuciłam. Nawet nie pamiętam, jaki miała tytuł. Jeśli chodzi o He’s Into Her, to nawet nie wiem, dlaczego zaczęłam oglądać tę serię. Może chciałam spróbować czegoś nowego? Być może przekonały mnie komentarze porównujące tę dramę z Hana Yori Dango? Początkowo oglądanie szło mi dość wolno i nie byłam pewna, czy dokończę tę dramę, ale po przełamaniu pierwszym lodów poszło bardzo szybko.

Główną bohaterką tej dramy jest Maxpein de Valle – dziewczyna, która urodziła się i wychowała na wyspie Mindoro. Jej jedyną rodziną są babcia i wujek, z którymi mieszka. Dziewczyna straciła matkę w wieku jedenastu lat, a ojca nigdy nie znała. Nie sądziła, że jej życie może wyglądać inaczej. Wszystko zmienia się, gdy okazuje się, że jej ojciec jest bogatym mężczyzną i oferuje pomoc dla jej chorej babci. Jego jedyną prośbą jest, aby Max zamieszkała z nim i jego nową rodziną w Manili, stolicy Filipin. W ten sposób trafia do innego świata. Zamieszkuje w pięknym domu i idzie do prestiżowej szkoły – Międzynarodowego Liceum Benison. Jednak jej życie nie należy do najłatwiejszych – nowa rodzina ojca wcale nie jest do niej pozytywnie nastawiona, a w szkole popada w konflikt z kapitanem drużyny koszykówki i najpopularniejszym chłopakiem w liceum – Deibem Lohrem Enrilem. Jak się okazuje, to wcale nie jest ich pierwsze spotkanie. Chłopak postanawia zmienić życie dziewczyny w koszmar. Max jednak nie zamierza się poddać i postanawia pokazać Deibowi, że tak łatwo się jej nie pozbędzie. Ta trudna początkowo relacja szybko przeradza się w młodzieńczą miłość, jednak Max i Deibowi wciąż ciężko się porozumieć.

Od początku historia Max i Deiba mnie wciągnęła. Byłam pozytywnie zaskoczona, bo fabuła rzeczywiście miała sens i nie był to kolejny typowy romans. W dramie ukazany jest rozwój ich relacji, jak to zwykle bywa – od nienawiści do miłości. Max to pewna siebie i odważna dziewczyna, która zawsze będzie bronić swoich wartości. Deib podobnie. Nic więc dziwnego, że ich pierwsze spotkanie nie mogło być udane. Jednak o ile dziewczyna dba o innych i nie pozwala się obrażać, o tyle chłopak zachowuje się tak przede wszystkim dlatego, bo czuje się (a może chce się poczuć?) lepszy od innych. Ale jak to w szkolnych (i nie tylko) dramach romantycznych bywa, facet dla kobiety zawsze się zmieni na lepsze. Nie inaczej było tutaj. Deib wpada po uszy i stara się przypodobać Max. Prowadzi to jednak do serii nieporozumień i zanim bohaterom uda się porozumieć, na ich drodze stanie wiele przeszkód.

Max i Deib to para rzeczywiście dobrze dobrana. Gdzieś czytałam, że aktorzy podobno naprawdę są parą – stąd może tak dobra chemia między nimi i naturalność. Chciałabym pochwalić aktorów, którzy (w większości) odwalili kawał dobrej roboty i dzięki nim do fabuły wpadło trochę świeżości. Chyba nie było postaci, której bym nienawidziła lub uważała za zbędną. Każdy bohater ma swoją historię i rolę do odegrania – właściwie nikt z nich nie został zepchnięty na margines i każdy ma swoje pięć minut. Zarówno przyjaciele Deba, jak i Max, a także nieco mniej ważni bohaterowie – rodzice i rodzeństwo głównej pary, przyjaciele z dzieciństwa, dawni partnerzy. Nie są to oni nachalnie wprowadzeni do fabuły.

Ta fabuła rzeczywiście trochę przypomina tę z Hana Yori Dango, ale w He’s Into Her bohaterowie dość szybko przechodzą na wyższy poziom relacji i otwarcie mówią o swoich uczuciach. Główni bohaterowie także zachowują się inaczej, więc uważam, że mimo podobieństw nie należy tych serii porównywać, a jeśli ktokolwiek martwi się, że jest to kolejny remake lub adaptacja czy ekranizacja mangi.

Drama ta spodobała mi się do tego stopnia, że mimo początkowych trudności, właśnie oglądam drugi sezon. I po kilku odcinkach wydaje mi się, że nie będę tego żałować.

 

PS Tak w ogóle to dziwnie ogląda się serial, w którym część bohaterów mówi wyłącznie po filipińsku, a druga część niemal wyłącznie po angielsku. Co zabawne – podczas rozmów w pełni się rozumieją i dalej mówią w innych językach!