Są rzeczy gorsze niż śmierć.
Jeździec miedziany Paullina Simons
O Paullinie Simons i Jeźdźcu miedzianym zawsze było głośno. Można powiedzieć, że przez całe życie słyszałam, jaka ta historia jest poruszająca i trzymająca w napięciu. W większości czytałam wyłącznie pozytywne opinie, ludzie wręcz rozpływali się nad tą lekturą. Nie mogłam się jednak przełamać, aby przeczytać Jeźdźca miedzianego, jedną z ulubionych książek mojej mamy. Po jakimś czasie zaczęłam znajdywać także negatywne recenzje powieści, w których czytelnicy wytykali wiele nieścisłości, a czasami wręcz głupot. Wreszcie postanowiłam, że warto zobaczyć, co kryje w sobie opowieść o Tatianie i Aleksandrze.
Mnogość dobrych słów i opis na okładce sugerują, że będzie to wciągająca historia o niełatwej miłości w czasach II wojny światowej. Interesujące było dla mnie to, że fabuła nie dzieje się w Polsce, a w Rosji i nie dotyczy w żadnej mierze Polaków – takich historii znam wiele – a mieszkańców Peterburga (nazywanego wówczas Leningradem). Oczywiście w głównej mierze Tatiany i Aleksandra (wszak to historia o ich miłości), ale także innych Rosjan, którzy zamieszkiwali w tamtych czasach miasto. Niemniej jednak według blurbu najważniejsza jest miłość między bohaterami i trudności, z jakimi muszą się zmierzyć, aby być razem. Czy to jednak w tamtych czasach możliwe?
Nie jest ani trochę przekonana, że ta historia mogłaby się wydarzyć naprawdę nawet w najmniejszym stopniu. Absurd goni absurd, a napędzany jest jeszcze bardziej przez infantylny, dziecinny język, jakim posługuje się autorka. Czułam się, jakbym czytała internetowe opowiadanie nastolatki. Brakowało mi nie tylko ładnego słownictwa, które mogłoby potwierdzić, że nasza Tatiana dorosła, lecz także dojrzałego stylu, który tworzyłby klimat. W dużej mierze to właśnie język sprawiał, że Tatiana i Aleksander wydawali się okropnie dziecinni i niedojrzali. Myślę, że gdyby wypowiadali się, jak na dorosłych ludzi przystało, ich rozmowy nie wydawałyby się błahe i głupie, bo wszak ich problemy nie były bezpodstawne (no, zależy jakie). Jedynym plusem tej sytuacji było to, że zarówno zdania, jak i akapity były dość krótkie i lektura szybko mija. Niby siedemset stron, a czułam, jakby to było ledwie czterysta.
Paullina Simons próbuje ukazać miłość na tle tragicznych czasów, jednak nie udaje jej się to tak dobrze, jak wielu innym autorom poruszającym podobny temat. O wojnie czytałam chyba wyłącznie z perspektywy Polaków i Żydów, więc o oblężeniu Leningradu wiedziałam niewiele. Może dlatego opis głodu do mnie trafił. Niemniej jednak, gdy porównałam go z opisami II wojny światowej w polskiej literaturze, zdecydowanie czegoś mi zabrakło. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę Medaliony Zofii Nałkowskiej, które czytałam jeszcze zanim poszłam do liceum, a które na trwałe wyryły mi się w pamięci. Tutaj po prostu ten głód był. Śmierć kolejnych osób nie poruszała mnie, nawet jeśli były one bliskie głównej bohaterce. Ten problem nie został pogłębiony. Chwilę czytamy o zimnie, głodzie, szaleństwie, a za chwilę wkracza Aleksander (święty Aleksander, który nie ma nic do stracenia – oprócz Tatiany) i wszystko jest w porządku. Bardzo się to rzuca w oczy, bo w drugiej połowie książki czytamy o sielskim życiu przepełniony erotycznymi doznaniami. Myślę, że jeśli nie jesteśmy w stanie czegoś opisać, nie powinniśmy się tego podejmować.
Nie wiem, na ile wydarzenia opisane w książce są prawdziwe, ale niektóre sytuacje wydawały mi się wręcz nieprawdopodobne. Aleksander, żołnierz biorący udział w niebezpiecznych operacjach wojskowych, wydaje się niewzruszony, a głód, którego doświadczyła Tatiana, szybko odpływa w niepamięć (nie, to wcale nie były lata…). A najśmieszniejsze w tym wszystkim było przywiązanie Tatiany do starszej siostry, Daszy, i jej poświęcenie, by siostra, również zakochana w Aleksandrze, nie dowiedziała się o ich romansie – nota bene romansie, który trwał miesiącami, po kryjomu, mimo tego, że oficjalnie Aleksander i Dasza byli parą!
Z czego tak właściwie składa się ta książka? Z absurdu, głupoty, infantylności i kłamstwa. I wcale nie chodzi mi o to, jakoby książka była stekiem bzdur – po prostu bohaterowie kłamią niemal bez przerwy.
Myślę, że gdyby nie to, że moja mama uwielbia tę książkę i że szybko się ją czyta, porzuciłabym ją w połowie, aby się nie męczyć. Nie wiem nawet, czy w przyszłym roku sięgnę po dalsze losy Tatiany i Aleksandra. Obawiam się, że ilość tragedii, jakie ich spotykają, może mnie przerosnąć.