They are balsam seeds. If you plant these right now, the flowers will bloom in three to four months. I could make them bloom in front of your eyes right now by using a spell. But I need to be slow. I would like to wait and watch them sprout, grow, and bloom. Can you wait with me?
Park Jin, Alchemia dusz
Z dramami koreańskimi (i nie tylko), jest tak, że albo się je kocha, albo nienawidzi. Jeśli już ktoś ma za sobą pierwszą dramę – nieważne, z jakiego kraju – i będzie nią zachwycony, na pewno obejrzy kolejne. Z czasem zmieniają się gusta czy zainteresowania, więc repertuar poszerza się o kolejne gatunki, lecz bywa też tak, że trafiamy na coś, co nie do końca nas przekonuje, jednak i tak oglądamy – bo czemu nie? Powiew świeżości każdemu jest potrzebny.
Ja nie planowałam oglądać Alchemii dusz. Mówiąc szczerze – nie interesowała mnie, fabuła wydawała mi się nieodpowiednia dla mnie, ale właśnie potrzebowałam takiej odskoczni od codzienności, bo miałam wrażenie, że utonęłam w dwóch gatunkach.
Historia ta opowiada o… właściwie to kilku rzeczach, o których opisy na wielu stronach – przynajmniej polskich – nie wspominają. Należało by zacząć od tego, że tak naprawdę cała akcja rozpoczyna się w momencie, gdy Jang Uk spotyka Mu Deok, a właściwie Natsu uwięzionej w ciele słabej, niewidomej kobiety. W chwili spotkania oboje znajdują się w podobnej sytuacji – żadne z nich nie potrafi wydobyć z siebie mocy, która przekracza wyobrażenie wielu ludzi. Dopiero z czasem odkrywamy, że tak naprawdę w świecie stworzonym przez Park Yoon Hwa wielu jest potężnych czarodziejów.
Oczywiście jednak nikogo nie zdziwi, że najsilniejszą, najbardziej niesamowitą postacią jest główny bohater. W końcu data jego narodzin zobowiązuje. Twórcy nie omieszkali jednak pominąć motywu od zera do bohatera, co nieco psuło mi odbiór tej postaci. Naprawdę, z nikogo stał się najlepszym magiem ostatnich czasów. I chociaż czasami wykorzystywał sztuczki, to w wielu przypadkach po prostu w krótkim czasie osiągał coś, na co inni czekali tygodniami, miesiącami, latami. Zdecydowanie bardziej lubię motyw, w którym ta wyjątkowość przejawia się od samego początku. Jest wtedy czas, aby rozwinąć postać, pozwolić zdobyć jej chociażby doświadczenie.
Tutaj postacią, która według mnie zasługuje na uznanie, jest Naksu. I bardzo żałuję, że było jej tak mało. Już w pierwszym odcinku więźnie w ciele słabej służącej i nie może wykazać się siłą, którą posiada. A mogłaby zostać najlepszym magiem! Można się domyślić jednak domyślić, że ciało, które przejęła, nie należy do zwyczajnych. Ale tego dowiadujemy się dopiero w połowie seansu.
Tym, co mnie zachwyciło najbardziej, to magia! Świat, który tutaj poznajemy, jest niesamowity. Czary to nie są słowa, a żywioły, jednak wykorzystywane w zupełnie inny niż zwykle sposób. Mam za sobą wiele książek, filmów czy seriali fantastycznych, więc bardzo trudno mnie zadziwić. Jest to nowatorski sposób patrzenia na naturę i energię, która unosi się wokół nas. Efekty specjalnie oddziałują na odbiorców, oj oddziałują.
Zdecydowanie serial jest godny polecenia zarówno ze względu na fabułę, jak i efekty specjalne. Jest to drama stworzona z dużym rozmachem. Pojawia się wiele znaczących postaci, które mają wpływ na główną parę czy fabułę. Jest też dużo zwrotów akcji, które zaskakują oglądających. Niektóre uważam trochę za nieudane, jednak nie przekreśla to całości.
Moim największym zarzutem jest zakończenie, które mocno mi się nie podobało. Właściwie przekreślała wszystko, co dotychczas się wydarzyło. Moje niezadowolenie było tak wielkie, że od razu sięgnęłam po pierwszy odcinek drugiej serii. I wiecie co? Jestem jeszcze bardziej skonfundowana tym, co się wydarzyło! Oczywiście rozumiem, że po takim zakończeniu nic nie mogło być po staremu, ale byłam gotowa na taki szok…
Szczerze wam jednak polecam Alchemię dusz, bo to, co poczujecie przy tym seansie, zostanie z wami na zawsze. Na pewno nie będzie to czas stracony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz